wtorek, 11 sierpnia 2015

Weekend na biwaku


Dawno nie robiliśmy nic tak spontanicznie... W środę przyszedł mi do głowy pomysł pokazania dzieciom prawdziwego biwaku. Szybkie rozeznanie w cenach i sporządzenie listy rzeczy na biwaku niezbędnych. Wieczorem przedstawiłam swój pomysł mojej drugiej połowie. Pomysł został zaakceptowany, na mojej głowie jednak było dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Od rana dzwoniłam za wynajęciem przyczepy - co w sezonie, przy panujących wszem upałach i na tak krótki czas - było strasznie trudne. Ale się udało. Niezbędne zakupy, szybkie pakowanie - na szczęście to tylko trzy dni więc wiele brać nie trzeba było. W czwartek wieczorem chłopaki pojechali po przyczepę. Jak wrócili i całe towarzystwo poszło spać to zniosłam większość rzeczy do auta, w nocy pobudka, kubek kawy i w drogę.






Po drodze wielkie obawy. Wybraliśmy miejsce już nam znane ale nie byliśmy tam nigdy na biwaku i do tego w upalny wakacyjny weekend. Obawialiśmy się tłoku na plaży, tłumów młodzieży w stanie wskazującym na spożycie a do tego wszystkiego właścicielka pola namiotowego ostrzegła nas, że w sobotę będzie dyskoteka, tak gdzieś do 2 - 3 w nocy... Machnęliśmy ręką - a niech się młodzież bawi, też kiedyś byliśmy "młodzieżą" ;) ale z perspektywy pobytu tam z dziećmi obawy jednak mieliśmy. No ale - jedziemy z przyczepą, zawsze można się zwinąć i podjechać w inne miejsce. 

Droga minęła nam spokojnie. W ostatniej na trasie większej miejscowości zaopatrzyliśmy się w Biedronce w prowiant i napoje i z nadzieją podjechaliśmy do wsi nad jeziorem. Do pola namiotowego z dyskoteką nawet nie dojechaliśmy. Okazało się, że możemy zatrzymać się w innym miejscu, w lesie, niemal nad samym jeziorem, z dostępem do prądu - cóż było chcieć więcej. 




Dzieciaki praktycznie od razu powędrowały do wody. I tak siedziały tam przez prawie cały weekend. Wychodziły tylko coś zjeść i się napić a bywało, że i jedli nad wodą. Próbowali łapać ryby - bo woda czysta, tak przejrzysta, że widać było jak okonie, płotki i jeszcze jakieś inne, których rozpoznać nie umiałam. Ryb nie udawało się złapać więc zadowalali się małżami. Jak się okazało, że małża to nie tylko ta muszla i do tego w środku nie będzie pereł to przerzucili się na ważki... Niestety z wszędobylskimi osami i muchami a wieczorem też komarami się nie polubili... O dziwo - mały wąż - zaskroniec - nie wzbudził ich obaw, mógł pływać tuż obok a Beata nawet wyraziła chęć złapania go...















Pierwszy dzień minął pod znakiem kąpieli, wieczorem poszliśmy na spacer do wsi gdzie faktycznie stacjonowały tłumy... Nawet dzieci zniechęcone były tym spacerem i slalomem pomiędzy plażowiczami i samochodami. Rekompensatą były lody i piękny kot napotkany w miejscowej pizzerii. 
Po drodze przez las znaleźliśmy roślinę nazywaną przeze mnie w dzieciństwie strzelawkami, która po dotknięciu wystrzeliwuje nasionka, jak doczytałam potem nazywa się niecierpek drobnokwiatowy. Wyszukiwanie dojrzałych owoców i pekanie ich to dopiero była frajda...










 
Wieczorem - zachód słońca i taplanie się w jeziorku, rozpalanie grilla, a po kolacji... idziemy popływać! I niespodzianka - na naszą małą plażyczkę przypłynął łabędź - poczęstowaliśmy do chlebem a on - ośmielony patrzył jak dzieci taplają się we wodzie... Beatka trochę zawiedziona, że nie mogła łabędzia pogłaskać...















Kolejny dzień przywitał mnie stukaniem dzięcioła i niesamowitym spokojem... Woda na jeziorze chwilami była gładka jak tafla lustra... aż żal było wchodzić i zaburzać ten spokój... 








Zostawiłam śpiące dzieci pod opieką Tatusia i poszłam popływać... coś niesamowitego... tylko ja, ryby i perkoz - zdziwiony zapewne tak wczesnym gościem we wodzie... Potem Tatuś poszedł popływać udając, że odbębnia poranną kąpiel. W takich okolicznościach kawy jeszcze nie piliśmy - smakowała wyśmienicie!



Dzieci wstały z żalem, że też ich nie obudziliśmy na poranną kąpiel i zaraz po śniadaniu wskoczyły do wody. W południe napompowaliśmy materac i zabawa we wodzie nabrała nowego wymiaru. Byli piraci na statku, był statek na falach, były skoki do wody i jeszcze różne inne zabawy... Z wody wyciągnął nas dopiero głód...









Po obiedzie znów do wody, na wieczór zapowiadano deszcz i burze więc nie było ani chwili do stracenia...









Wieczorem dzieci znalazły grzybka - co było o tyle dziwne, że wszędzie wokół panowała niesamowita susza. Deszcz nadszedł późnym wieczorem jak leżeliśmy już w łóżkach, nocą w okolicy przechodziły burze ale na szczęście były na tyle daleko, że daliśmy rade się wyspać.




Kolejnego dnia dzieci wstały niepocieszone, że z samego rana nie mogą iść popływać - ale po nocnych burzach było jeszcze trochę chłodno więc tuz po śniadaniu wybraliśmy się na wyprawę do lasu gdzie spotkaliśmy żuka, konika polnego i zielona gąsienicę. Wybijając z głowy Beatce zabranie tych wszystkich żyjątek do domu, wróciliśmy wzdłuż jeziorka do przyczepy, zrobiło się na tyle ciepło, że można było znów wejść do wody... to już ostatni dzień...















Tym razem chłopcy bawili się w wyrzutnię i Karol ciągle skakał do wody doskonaląc swój styl pływania pod wodą. Dziewczyny pluskały się raz bawiąc się w balet za chwilę znów w berka, Beatka nawet próbowała się chować... 







z maską odbitą na twarzy


skoki do wody - zdjęcie, na którym dzieci stwierdziły, że Karol chodzi po wodzie. Więc jest w wersji z Tatusiem i bez... 


 



i znów odwiedziły nas łabędzie, tym razem dwa. No i stadko kaczek.








Dzień minął bardzo szybko i nadeszła pora wyjazdu... Dzieci zadowolone - może gdyby osy nie były tak uciążliwe to byłaby już pełnia szczęścia ale i tak myślimy, że w przyszłym roku wybierzemy się z kempingiem na dłużej.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz